wiersze sercem pisane

pewnego wrześniowego dnia...

pewnego wrześniowego dnia...

O mnie


Odszedłem 29 września 2011 r. Miałem 61 lat.Przegrałem walkę o życie. Tekst poniżej napisany w chwili zakładania bloga -31 stycznia 2011 r.. Od 20 lat piszę wiersze,ale nie tylko.Ponieważ skończyłem szkołę muzyczną,czasami do swoich tekstów komponuję również muzykę. Fascynuje mnie poezja,ale nie tylko.Lubię słuchać muzyki wszelkiego gatunku,nie lubię rapu,hip-hopu,chociaż-"Mama", piosenka grupy Boys naprawdę mnie poruszyła. Bardzo lubię czytać literaturę piękną,zarówno polską,ale nie tylko.Uwielbiam z muzyki klasycznej Chopina,Bacha,Mozarta,wszystkie walce Straussów. Z kompozytorów muzyki tzw.rozrywkowej bardzo cenię Włodzimierza Korcza,Piotra Rubika,Seweryna Krajewskiego i wielu innych,więc nie będę zanudzał. Interesuję się również sportem; piłką nożną,ręczną siatkówką i tenisem ziemnym.Z polskich wykonawców uwielbiam Ewę Demarczyk,Marka Grechutę,Irenę Santor,Andrzeja Sikorowskiego i Budkę Suflera,Anię Wyszkoni,Alicję Majewską i Edytę Geppert, oczywiście to nie wszyscy.Z literatury pięknej Sienkiewicza,Kraszewskiego, Zofię Nałkowską i wielu im podobnych.Zapomniałem o Czesławie Niemenie,którego razem z Markiem Grechutą nie ma już z nami.

ostatnie zdjęcie

ostatnie zdjęcie
z moją ukochaną nauczycielką -Stanisławą Majewską

niedziela, 2 października 2011

"Prosiłam, byś był dzielny - i byłeś,..."


Bliscy pożegnali Zbyszka
w słoneczną sobotę 1 października  2011 r.o 13,
na cmentarzu w Częstochowie
ulica Radomska 117


wiersz córki Oli


"Prosiłam, byś był dzielny - i byłeś, 

"Wierzę, że z tego wyjdę" - mówiłeś, 

Los zdecydował jednak inaczej 
I już Cię Tato nigdy nie zobaczę. 
Cóż ja pocznę Tatusiu bez Ciebie? 
Próżno Cię wypatruję na niebie... 
Czy tam, gdzie teraz jesteś, 
Bóg podziwia Twoje wiersze?"


środa, 28 września 2011

Jest taki ktoś przy mnie

Jest taki ktoś przy mnie
ostatni wiersz Zbyszka,napisany chwilę przed odejściem...

Jest przy mnie ktoś, kto jakby dzisiaj
tworzył moją druga połowę,
Nie wiem dlaczego trwa przy mnie
jak dobry duszek, sam łapię się za głowę.
Znamy się od bardzo dawna, właściwie od zawsze,
choć po latach bez kontaktu,
Ponownie nasze drogi splotły się
w przecudny wieniec przyjaźni i wzajemnego taktu.

To piękna, inteligentna, mądra, czarująca
i bardzo uczynna kobieta
Nawet przez telefon bije od niej radość,
optymizm, dobroć i niejedna jeszcze zaleta.
Że bezinteresownie takiemu jak ja nieboże pomaga ,
ciesząc się z moich małych sukcesów.
Co najważniejsze nie robi tego za coś,
lecz przez szlachetność, bez żadnego interesu.

Sama ostatnio choruje, tym bardziej w moich oczach
zasługuje na szacunek i uznanie,
Mąż cierpi również na różne dolegliwości,
jest bardzo tolerancyjny, lecz liczy się z żony zdaniem.
To piękne w małżeństwie, są razem bardzo szczęśliwi,
Chcę jako przyjaciel tym wierszem
choć trochę im nieba przychylić.

Nie chcę być gołosłowny, dlatego choć pokrótce
opiszę cnoty G. bo o niej tu mowa,
Najpierw wyciągnęła mnie z jednej choroby
i spowodowała, że podźwignąłem się od nowa.
Potem zadbała na odległość ,
by uaktywnić mnie fizycznie i moja psychika na tyle odżyła,
Że sam bardzo sobie się dziwię,
jak G. z radosnym optymizmem tak szybko to zrobiła.

Dzięki niej jestem na pewno dzisiaj
zupełnie innym radosnym mężczyzną,
Stałem się bardzo aktywną,
nie cierpiącą bólu ,zagojona blizną.
Do końca mych dni nie zdołam się
odwdzięczyć tej cudnej kobiecie,
To tak jak gdyby dała mi drugie życie,
co mam na myśli, sadzę dobrze wiecie.

Tak moja droga przyjaciółko,
może choć tym wierszem,
Swymi słowami wypowiem z radością
w ogromnej mego serca dla ciebie podzięce.
Boś warta słów najpiękniejszych,
jakie wierny Ci zawsze szczery przyjaciel
wypowiedzieć może,
Choć i tak to co napisałem za skromnym
wydawać się może, o mój Panie Boże.

Pomóż mi Boże, by uwierzyła,
jak bardzo szczere są tutaj moje skromne słowa,
Tak trudno wyrazić wszystko słowami przyjaciółce,
co serce czuje lecz w zanadrzu chowa.
Myślę jednak G., że doskonale rozumiesz,
co chciałbym Tobie i B. powiedzieć,
Dziękuję, bardzo Wam dziękuję kochani,
choć na razie tyle musicie ode mnie wiedzieć.

środa, 31 sierpnia 2011

A życia we mnie tak wiele

A życia we mnie tak wiele
A życie Twoje tak pięknie się w mych dłoniach
jak kwiat rozwijało,
I nagle coś pękło, jak mydlana bańka,
dwanaście lat temu to nas spotkało.
Zachorowałaś na ciężką depresję,
odtąd byłaś nie ta samą osobą,
Poczułem się wtedy winny,
tym bardziej musiałem się zająć Tobą.

Aż nadszedł dzień, którego miało nigdy nie być,
bo się go nie spodziewałem,
stało się najgorsze niż mogłem przypuszczać,
bo teraz ja zachorowałem.
Kiedy otrzymałem wynik badania
I okazało się, że wykryto u mnie chłoniaka,
Poczułem, jakbym dostał obuchem w głowę:
O Boże, tyle nieszczęść a ja mam raka.

Dzięki kochanej przyjaciółce Gabi
Otrzymałem niezbędne dane o tym potworze,
Który wygodnie usadowił się z jadowitym uśmiechem
W jakiejś mego ciała norze.
Ale ja nie poddam się od razu,
Chcę go śmiało złapać za ten jego wstrętny łeb
I stoczyć z nim walkę jak gladiator,
Póki nie zdechnie i nie zamknie ślep!

Gdyby od choroby, która mnie dopadła,
Zależało całe moje życie ,
Może cicho zapłakałbym i prosił-
Pocieszcie mnie skrycie.
Lecz nawet cóż tu oczekiwać ,
na choć szczere słowa otuchy,
Kiedy to ja i tylko ja zmierzyć się z tym muszę,
By ustrzec się kostuchy.

Wiem, że jest podstępny, groźny i niejednego już wykołował na życie,
Najwięcej zależy od mej psychiki,
Przebiegłości i przemyślanym sprycie.
Wiem moi drodzy, że brak Wam we mnie wiary,
Że mi nie wierzycie, ale tylko walką mogę wyjść z choroby,
Iść dalej przez życie.

Najpierw po otrzymaniu wyniku,
Przyszło niesamowite osłupienie,
Przeradzające się z godziny na godzinę ,
w zupełne ogłupienie.
Za nim niemoc straszliwa, żal do wszystkich i do nikogo,
Gorycz niepojęta.
Jak to? To mnie też dopadło?
Szybko muszę się opamiętać.

Muszę zewrzeć wszystkie siły,
Ustawić psychikę, cały swój organizm,
By ten twór miał we mnie prawdziwą hippikę,
Niech się zziaje, zanim dotkliwie mnie zrani.
Nie mogę nad nim się czulić, muszę być w ciągłej walce,
Bo trudno o takiego wroga,
Za przyjaciół mam siebie, swoją wolę walki,
A jak trzeba Boga.

Będzie to walka straszna,
Wojna na wyniszczenie, na życie lub cios ostateczny.
Ten zwycięży, czyj lepszy będzie jego miecz obronny, obusieczny.
Wielu przede mną nie dostąpiło
Możliwości przezwyciężenia nowotworu,
Mimo, że walczyli z nim wściekle,
Jak silna może być rozpacz w walce do oporu.

Gdyby moja walka jak rzadko która,
Zakończyła się Victorią,
Niejednego z Was czytelników
Zadziwiłbym tą całą historią,
Bo gdyby moje wiersze sercem pisane
Będą się nadal pojawiały,
To będzie znaczyć, że zwyciężyłem,
Że jestem zdrów i cały.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Jest takie miejsce!

Jest takie miejsce!
Wiersz napisałem 22 sierpnia 2011 r.
podczas pobytu na Oddziale opieki Paliatywnej
-Wojewódzki Szpital Specjalistyczny
im. Najświętszej Marii Panny przy ul.PCK
Chciałem w taki oto sposób złożyć podziękowanie lekarzom,
pielęgniarkom i salowym pracującym na tym ciężkim Oddziale.
Moim pragnieniem jest przybliżenie problemu,
że choć ze śmiercią mi nie do twarzy, to można ,
leżąc na takim Oddziale, godnie żyć i walczyć
o najcenniejsze co nam dał Bóg -o życie.
I taki też mam zamiar. Nie poddam się, przede mną długa droga i walka,
ale ja wyjdę z niej zwycięsko.
WSZYSCY, KTÓRZY ZMAGACIE SIĘ Z TYM GADEM, WALCZCIE!!!
Z rakiem można wygrać i co tu dużo mówić,
nawet trzeba :)
Jako pacjent Oddziału Opieki Paliatywnej szpitala NMP w Częstochowie,
przy ulicy PCK, gdzie leżą pacjenci w terminalnej fazie chorób,
zwracam się z ogromną prośbą o pomoc finansową,
która pomoże doposażyć ten szczególny Oddział.
Jeśli ktokolwiek z państwa zechce wpłacić choćby minimalną kwotę
na szpital, proszę nie zapomnieć o dopisku
"NA POTRZEBY ODDZIAŁU OPIEKI PALIATYWNEJ"
mój wiersz z podkładem muzycznym na you tube
klik






Jest takie miejsce w moim pięknym mieście z jasnogórską wieżą,
Którego nie sposób opisać, gdzie ludzie ze śmiercią się mierzą
Kto tu się znalazł z własnej czy nie z własnej woli, w tej oazie cierpienia
Z powodu długiej choroby, braku rodziny, oczekując końca bolesnego istnienia.

Znalazł się tu ,gdzie powinien, to jest taki oddział właśnie,
gdzie człowiek nie traci godności, zanim całkiem zgaśnie.
To nie hospicjum, choć prawie działalność jego taka sama,
Lecz nazwa nie kojarzy się tak źle ,jak wokół krąży fama.

Personel lekarski i wszystkie siostry pełne są poświęcenia
Choć praca ich jest ciężka, odpowiedzialna i pełna skupienia.
Salowe poruszają się cichutko, bezszelestnie prawie wykonując swoja pracę,
Której nie brakuje w takim miejscu, wiem to już z autopsji, wiedzę swą bogacę.

Dla dra Adamkiewicza, który serce ma chyba ze szczerego złota,
Nie ma takich pojęć jak dzień powszedni, świąteczny, pogoda czy słota.
On zawsze na posterunku z łagodnym , ciepłym słowem dla każdego chorego
Sama z nim rozmowa łagodzi ból, a jego widok na oddziale cieszy każdego.

Oddział Opieki Paliatywnej, bo o nim Wam piszę, kochani czytelnicy,
Sam jeszcze niedawno nie wiedziałem, dziesięć lat sobie liczy.
Mieści się w budynku przy szpitalu, popularnie zwanym Tysiąclecie,
Wokół park z pięknym drzewostanem, który pięknie wygląda w lecie.

Nie cieszy to wcale tych, którzy tu leżą i cierpią katusze,
Którym ciało skręca się z bólu i z bólu wyją do nieba dusze.
Tych, którzy czasem proszą w bolesnej modlitwie o rychły koniec Pana Najwyższego,
Byle tylko już nie znosić tego bólu straszliwego, nieustającego.

Na tym pełnym łez, bólu i rozpaczy oddziale jest piętnaście pielęgniarek,
Znakomitych w swym fachu, każda potrafi również dać choremu nadziei i otuchy ogarek.
Nie mogę pominąć żadnej, bo każda jest obdarzona niezwykłą troską o pacjenta,
Takich rzeczy się nie zapomina, o takiej postawie długo, długo się pamięta.

Są trzy Ewy ,w tym oddziałowa, jest Agnieszka, Joasia, Helenka i Halinka,
Jest i Krysia, Anetka, Agnieszka, nie chcę pominąć żadnej, jest również i Grażynka,
Proszę wybaczcie, że nie podaje w kolejności alfabetycznej, jest Aleksandra i Martynka,
Ania i Magdalena, to całkiem spora i świetna w tym, co robi drużynka.

Jest również siostra Sylwia, zajmująca się kroplówkami i lekami dla pensjonariuszy,
Nieobecna jakby, ale bez niej oddział jakby nie miał swojej duszy.
Są cztery panie salowe: Terenia, Sabinka, Krysia ,jest i pani Ela,
Krzątają się cichutko jak mróweczki: poniedziałek, środa czy też niedziela.

Gdybym nie napisał o pani ordynator oddziału ,byłbym wielkim gburem,
Niewdzięcznikiem, gdyż jest to serce całego oddziału, stoję za nią murem.
Lekarz, który dla tego oddziału jest jak olbrzymi diament nieoszlifowany,
Przez wszystkich ceniony, kochany a przez pacjentów uwielbiany.




środa, 25 maja 2011

Niecodzienna rozrywka w mieście

Niecodzienna rozrywka w mieście

Pewnego dnia do naszego miasta,ku radości dzieciaków,
Przyjechało wesołe miasteczko,a z nim cyrk duży.
Wszystkie dzieci aż podskakiwały,patrzyły z podziwem na chłopaków,
Jak montowali dach cyrku,montaż karuzeli,był tam nawet Murzyn.

Minęło kilka dni gdy wszystko było już przygotowane,
Karuzele wielkie,małe,młyn diabelski i salon śmiechu.
Mogły już dzieci i nie tylko, kupować bilety,urzadzenia przesmarowane,
Smaruje się je dlatego,by pracowały bez hałasu,pisku a nie do śmiechu.

Dzieci patrzyły na olbrzymi dach cyrku,był ciemnozielony,
Gdy już cyrk będzie gotowy,dzieci grzecznie będą prosiły mamę,tatę.
Weźcie nas do cyrku,będa klauni,żonglerzy,konie,pokaz bedzie fajowy.
Które były grzeczne,mogły spokojnie czekac na ten czas bajkowy.

I wesole miasteczko,oraz wielki cyrk codziennie były zatłoczone,
Dzieci dzieciom opowiadały,jak było,kto wystepował.
Codziennie były dwa przedstawienia,zawsze zapełnione,
Jakie zwierzęta występowały,akrobaci,żonglerze i czy klaun żartował.

Orkiestra pięknie przygrywała wykonawcom,jednak arena była najciekawsza,
Na każdy występ dzieci czekały niecierpliwie i nagradzały artystów brawami.
Szczególnie oklaskiwały klaunów,bo byli takimi bardzo śmiesznymi,
Nawet niewiadomo,kiedy przedstawienie się skończyło,dzieci klaskały gromko rączkami.

A w wesołym miasteczku wszystko aż kipiało,ludzie byli podnieceni,
Z dużych karuzel i małych ciągle słychac było śmiech i krzyki.
Dzieci najbardziej śmiały się w salonie krzywych luster,były zachwyceni,
Wszyscy byli w dobrych nastrojach,a dzieci mogły zobaczyć nawet kucyki.

Ja też tam byłem,najbardziej podobały mi się ewolucje akrobatów,
Oraz tresura tygrysów,lwów i zabawa tresera z foką i klaunów żartami.
Ale również amazonki,które po arenie kłusowały,na koniach bez batów,
Trzymając każdą nogę na innym koniu,żonglowały zapalonymi pochodniami.

Konie były białe,ogony uczesane w piękne warkocze,a na głowach pióra,
Uprząż piękna,kolorowa,wierzcie mi,warto to było zobaczyć na żywo.
Każda amazonka w pięknym kostiumie,galopowały równo,to piękna tresura,
Była też tresura pudelków,a klauni wygłupiali się z małą małpką,istne cuda.

Żałujcie,ze nie mogliście być tam ze mną i podziwiać,jak pięknie tam było,
Ale jak mogło nie być,cyrk był Państwa Zalewskich z samej Warszawy.
Było kolorowo,wspaniale,a orkiestra dodawala szyku i szkoda by było,
Cały występ był silnym doznaniem,bo to cyrk bardzo,szykowny i znany.


Wiersz ten napisałem dzisiaj tj.25 maja 2011 r.
zdjęcie ze strony

poniedziałek, 23 maja 2011

Doktor Sowa


Doktor Sowa
zdjęcie ze strony 

Żabka mówi do spotkanego zająca,
Wiesz szaraczku,jaka dzisiaj jestem śpiąca.
Czemu nie spałaś,żabko zielona-czyś Ty nie chora?
Gdy jesteś chora,znam sowę-doktora.

Żabka rzekła do szaraka,skoro dobrze znasz doktora,
Jeszcze dzisiaj musisz mnie tam zaprowadzić,bom naprawdę chora.
Szarak wziął żabkę pod rękę,pomógł jej dojść do domu doktora,
Sowa obejrzała żabkę i powiedziała-tyś naprawdę chora.

Dam Ci leki oraz zioła,stosuj je według wskazań moich,
Za dwa dni będziesz już zdrowa,wszystko dobrze się skończy.
Wróciła żabka z pomocą zająca do domu,szarak w łóżeczku ją położył,
Pamiętaj żabko,co mówił doktor,co dzień będę tu przychodził,aż choroba się zakończy.

Żabka leżała w swoim łóżeczku,chora,
Zając przychodził codziennie,gdy przyszła pora.
Po dwóch dniach żabka już wyzdrowiała,
Szarak pobiegł do sowy z wieścią,że żabka już zdrowa.

Gdy szarak wracał do swego domu zadowolony,
Spotkał pająka,a ten się żali-zajączku młody,
Jestem tak słaby,bolą mnie wszystkie kości i stawy,
Wybrałem się do doktora-sowy,nie mam juz sił by iść już dalej.

Nie martw się pajączku,jesteś lekki jak piórko,
Sam Cię zaniosę do sowy domku,to niedaleko,za tamtą górką.
Sowa zbadała dokładnie pająka,pomyślała chwilę i rzekła;
Gdybyś nie siedział ciągle w pajęczynie,a ruszał się dużo,pająkowi mina zrzedła.

Wiem sówko,sam jestem winny sobie,zasłużyłem sobie,
Ale zapamiętam Twoje zalecenia,dostał maść do smarowania.
Smarował swoje cienkie nóżki,tak jak sowa kazała,
Wnet choroba pająka minęła i gdzieś uleciała.

Tak to zwierzątka pomagają sobie,a mądra sowa leczy,
Sowa to bardzo mądry ptak i wszystko potrafi wyleczyć.
Rozniosło się po całej okolicy,na łące i w lesie,
Że mają swego lekarza,najwięcej wieści rozniosły szaraki i ich kolesie.

sobota, 21 maja 2011

Tatrzańscy górale



Pierwszy raz,gdy byłem w Tatrach Wysokich,
na środku polany ,między polami,
Mieszkał góral z góralką,był to baca nad bacami,
wszyscy górale go poważali.
Zawsze późną wiosną razem z juhasami,
wyprowadzał swe owce na wielką
halę między górami otoczonej lasami,
płynącym strumykiem,sosnami i smrekami.

Tak było co roku i każdej wiosny,
baca z zaufanymi,młodymi juhasami,
Wypasali razem owce,barany,jak to u nich zwykle bywa,
u dzielnych górali.
W zrobionym porządnie szałasie przez sześć 
a nawet siedem miesięcy tam przebywali.
Taki wypas redykiem się nazywa-
to olbrzymia hala,pełna świeżej,
smacznej trawy z witaminami.

Baca i jego juhasi nie mogli zostawić swych owiec
 i baranów samych aż na tak długo,
Dlatego przez ponad pół roku musieli pilnować swych stad owiec
 i baranów
i chronić swe stada.
Bo wokół było wiele wilków,które odpędzały psy pasterskie
lub sami górale,
Gdyż często napadały je watahy wilków,
porywały całe owce,
baca miał co do tego kilka planów.

Górale mieli piękne i madre psy,które na znany im gwizd bacy 
zaganiały owcę,która się zbyt oddaliła,
A baca i juhasi potrafili piękne wygrywać melodie,
to na skrzypkach,
na ręcznie robionych fujarkach.
Echo niosło daleko te dźwięki,muzyka i śpiew juhasów 
płynęła rzewnie,
aż w gardle dławiła,
Że tych głosów słuchając,często łza się w oku zakręciła,
można było jej słuchać,
serce zachwyciła.

Baca i juhasi pilnowali swych stad baranów i owiec,
mając psy pasterskie
i bicze z których strzelali,
Zawsze byli gotowi,by ratować owcę,
która oddaliła się przypadkiem od stada,
psy zaganiały a oni wołali.
Psy mieli piekne,mądre,pasterskie,gdy któraś się oddaliła,
by gdzieś indziej
pobiec w pachnące powoje,
One zaganiały je radośnie z powrotem do stada,
czy to nie fajne,sam zresztą to powiedz.

Górale to twardy i hardy naród,każdy o tym wie i mi to powie,
żyją w trudnych warunkach,
Nie boją się niczego,deszczu,śniegu,burzy,zamieci śnieżnej,
ani wilków wycia.
To dla nich rzecz zwyczajna,tak im w życiu przypadło,
musza radzić sobie,
nie gardzą też w trunkach,
Byłem tam kilka razy,bo kocham góry,
zawsze podglądałem ich codzienny styl życia.

Właśnie dzieki góralom,
mamy największą Polonię w Stanach Zjednoczonych,
Którzy pod koniec ubiegłego wieku i w początkach tego
 wyjechali za chlebem i pracą.
Oscypki góralek robione przez doświadczone 
i góralki młode,które uczą się
od już doświadczonych,
Bo jesienią redyk się skończy,górale bryczkami
zechcą się wzbogacić,
to też zechcą dudków i tak się bogacą.

Piękne tańce góralskie są szybkie,a góralki strojne,
piękne,kolorowe,
Górale również w świątecznych ubraniach,
ciupagi mają ostre ostrza.
Na wszystkie uroczystości,czy święta,ubierają się tak już od wieków,
Wygląda to wspaniale,cieszy oczy,jest to piękne i wyjątkowe.

Tatrzańscy górale,to ludzie pracowici,
najlepsi są w ciesielce,
Uczyli się budowy domów od swoich ojców,dziadów,pradziadów.
Ale nie pozwalają zdradzić swego fachu,
nawet przy butelce,
To ludzie honorowi,hardzi,trzymają się razem,
lecz nie lubią gotowania
i stronią od garów.

Wiersz ten,lub opowieść,jak kto uważa,napisałem z autopsji już bardzo dawno,
bo 15 wrzesnia 1979 r.

obraz
Wojciech Gerson
"Odpoczynek w szałasie tatrzańskim (Zaczarowane dźwięki, W góralskiej chacie)", 1862,
olej na płótnie, 92,5 x 134,5 cm, własność spadkobierców Leopolda Kronenberga,
utracony 1939-45

piątek, 13 maja 2011

Dlaczego?

Moje życie to historia
Zapisana w sercu mym,
Które tworzą szare dni.
Ciemną nocą jak przyjaciel
W mrok rozkwita barwny film,
Powracają tamte sny.
Każdy uśmiech, każda radość
Chwile smutku i rozpaczy,
Wiąże znowu w jedną całość
Nocy czas, nocy czas.
W nocnej ciszy serce pisze
Swój pamiętnik z dawnych lat
I zostawia w nim trwały ślad.
Dlaczego w życiu jest tak mało szczęścia chwil,
Dlaczego serce o miłości ciągle śni,
Dlaczego tęskni wciąż do tamtych pięknych dni,
Dni,gdy muzyką chwila z Tobą była mi.
Dlaczego w sercu czuję jakiś dziwny ból,
Dlaczego brak mi twych kojących,czułych słów,
A życie moje tak bezbarwne,puste jest,
Powiedz dlaczego?
Moje życie wciąż przemija,
Czas do przodu wciąż mnie gna.
Już nie wrócą dawne dni,
Lata piękne,Twoja miłość,
Gdzieś odeszły w siną dal,
W ciszy tylko echo brzmi.
Znów przesiewam w duszy mojej
To co kiedyś się zdarzyło.
Szukam ścieżki dobrze znanej,
W świetle gwiazd,w świetle gwiazd.
W nocnej ciszy serce pisze
Swój pamiętnik z dawnych lat,
I zostawi mi trwały ślad.
Dlaczego w życiu jest tak mało szczęścia chwil
Dlaczego o miłości ciągle śni,
Dlaczego tęskni wciąż do tamtych pięknych dni,
Dni,gdy muzyką chwila z Toba była mi.
Dlaczego w sercu czuję jakiś dziwny ból,
Dlaczego brak mi Twych kojących słów,
A życie moje tak bezbarwne,puste jest,
Powiedz dlaczego?
Powiedz dlaczego?
moje słowa do piosenki , którą skomponowałem

16 października 1989 r.

klik





Ten tekst napisałem już bardzo dawno bo dnia 16 października 1989 r.
dedykuję go mojej kochanej żonie Helenie.

niedziela, 8 maja 2011

Czcigodna, droga, nasza i kochana Pani Stanisławo!


Miłość uczniowska,wdzięczność i przywiązanie-
to trzy ogniwa uczuć,łączących
serca uczniów do swojej Nauczycielki i Wychowawczyni.

My,uczniowie z rocznika 1957/ 1964 składamy dowody wdzięczności Tobie,
droga Nauczycielko i Wychowawczyni,
Pani Stanisławo,którzy mamy przede wszystkim
prawo do naszego przywiązania,
wdzięczności i pamięci o Tobie,Pani.
Serca nasze,gorącą miłością ku Tobie pałające,
nie mogą milczeć w chwili,
która podaje nam najlepszą sposobność wynurzenia Ci
 naszych z głębi ducha płynących
i szczerością tchnących uczuć.
Tą sposobną chwilą jest właśnie dzień Twych imienin,
kochana Pani Stanisławo,
w których zwykłaś odbierać prawdziwe dowody przychylności
od życzliwych i drogich sercu Twemu osób.
Stąd też w dniu tak uroczystym,
pozwól,czcigodna Pani i nam złożyć Ci,
chociażw prostych słowach,ale pełnych wyrazach nasze najgorętsze życzenia.
Ty czcigodna Pani oddałaś się cała mozolnej pracy nad wykształceniem
i wychowaniem naszym.
Wielki jest tedy dług wdzięczności,
któryśmy zaciągnęli u Ciebie.
A długu tego nie możemy spłacić inaczej,
jak skarbami serc naszych.
Zdrowie i pomyślność,to dwa nieoszacowane skarby,
którymi Stwórca nasz
darzy swych ulubieńców.
Tych więc darów życzymy Ci,Pani Stanislawo
z całych serc naszych,błagając zarazem,by nasz dobry Bóg,
nadal użyczał tej niespożytej siły woli i charakteru,
z jaką Ty niezmordowanie nad wykształceniem
i wychowaniem naszym pracowałaś.
Za rzetelną miłość-rzetelną Ci też płacimy miłością
i uroczyście święcąc dzień
Twego Świętego Patrona,prosimy Boga,aby dał Ci wszystko,
co Cię uszczęśliwić może.
Żyj nam kochana Nauczycielko i wychowawczyni naszej klasy,
w setne lata zdrowa i wesoła i ciesz się miłością serdeczną
swych uczniów,którzy mimo,że są dorosłymi
ludźmi,ludźmi po sześćdziesiątce,
kochają Cię nadal.
Oby Bóg najdobrotliwszy zachował Cię jeszcze długie lata
 przyczerstwym zdrowiu ciała i duszy ku szczęściu naszego pokolenia,
a nam pozwolił
pięknym życiem wpleść liść wawrzynu w wieniec Twych zasług.


Twoi uczniowie z klasy 7 c z rocznika 1957/1964


Częstochowa,dnia 08.maja 2011 r.

piątek, 6 maja 2011

Konie kare, białe i kasztanki

zdjęcie ze strony
Magda bardzo lubiła zwierzęta,zwłaszcza psy i konie na wybiegu,
Chodziła już do szkoły,ale gdy nadarzyła się tylko możliwość i okazja.
Biegła do stadniny ogladać konie,kare,białe,kasztanki w pełnym biegu,
Nie mogła przeżyć jednego dnia,dręczyła ją ułańska fantazja.

I trwało to bardzo długo,Madzia skończyła szkołę,
ale tylko konie miała w głowie,
Aż zobaczył ją mastalerz-to taki opiekun koni,
że przychodzi tu prawie codziennie.
I spędza przy wybiegu nawet kilka godzin-
już miał plan wiem,co zrobię,
Przemyślał dokładnie swój plan,zrobię tak,
by dziewczynce było przyjemnie.
Podszedł następnego dnia do Magdy,
gdy znowu ją zobaczył przy stadninie,
Jak masz na imię dziewczynko-powiedział mastalerz do Magdy zawstydzonej.
Magda się wystraszyła,że może przeszkadzać w codziennej krzątaninie,
Wyksztusiła swe imię i chciała już odejść,ale ją zatrzymał,zarumienionej.

Jeżeli Madziu tak bardzo kochasz konie i ciągle tu przychodzisz,
Mam dla Ciebie propozycję-powiedział,o ile się zdecydujesz.
Przychodzić zamiast tutaj,ale mnie wcale nie przeszkadzasz,
Owszem,możesz mi pomóc,jak zechcesz,będziesz w stajni czyścić konie,
jeśli potrzebujesz.

Magda pięknie podziękowała panu mastalerzowi,była zachwycona,
Że będzie z końmi na co dzień,czesać je,karmić i patrzeć do woli.
I że jej taka praca przypadła,nie mogła się doczekać,bardzo ucieszona,
Nie mogła sobie w tym dniu znaleźć miejsca,wyobrażała sobie powoli.

Na drugi dzień mastalerz zaprowadził Magdę do stajni odkrytej,
Pokazał Madzi,jak czyści się konie,jak się je karmi,
trzeba ostrożnie z początku.
Aż się konie przyzwyczają do Ciebie,zaufają Ci Madziu, 
jeszcze nie obytej,
Później będziesz miała lżej,ręczę że tak będzie,
zobaczysz gołąbku.
Magda przez kilka lat zajmowała się końmi w stadninie,
Kiedy pierwszy raz podeszła do konia,koń cicho zarżał,ale stał spokojnie.
Wszystkie konie potem,gdy przychodziła godzina przyjścia dziewczynie,
Rżały radośnie,wiedziały,że Magda zaraz przyjdzie,
picie i karma ich nie ominie.
Po ukończeniu liceum,Magda zdała na weterynarię w dalekim Olsztynie,
Ale zawsze myślała o tym,co było,jak była młoda i niedoświadczona.
Ciągle wspominała te wszystkie lata,spędzone w stadninie,
Teraz juz jako lekarz weterynarii,
wróciła do dawnej stadniny,doświadczona.

Konie zaraz wyczuły przyjazd Magdy 
i wszystkie rżały i głośno kopały,
Magda była wzruszona,że poczuły jej powrót z daleka po tylu latach.
Teraz jeszcze bardziej mogę Wam pomagać,proszę,byście stały spokojnie,
Rzekła Magda,ale czuła ścisk w gardle,ciesząc się,że ją rozpoznały.


Wiersz ten napisalem dzisiaj tj. dnia 06 maja 2011 r.
z dedykacją dla Magdy

sobota, 30 kwietnia 2011

O kotku , kogutku , lisie i zającu

Niedaleko lasu,w maleńkiej chatce mieszkali dwaj przyjaciele,
      Mądry kotek i mały kogucik,kolorowe miał piórka,lecz rozumu niewiele.
      Nigdy kotek nie mógł przewidzieć,
kiedy stanie się coś złego kogutkowi ,
      Chatka miała dwa okienka,drzwi,okna zamykane specjalnie od środka.

      Kotek był odważny,nie bał się niczego,
nawet lisa chytrego i przebiegłego,
      Który tylko czyhał,gdy kotka nie było i porwać przyjaciela jego.
      Kiedy wychodzę do sklepu kogutku,
by kupić coś do jedzenia i coś słodkiego,
      Powtarzał zawsze przyjacielowi-nie otwieraj nikomu,
bo Cię porwie  lis do lasu ciemnego.

      Pewnego razu kotek musiał iść do sklepu,
by obaj mieli coś do jedzenia,
      Znowu ostrzegał kogutka,by nie otwierał nikomu,
bo Cię lis porwie do domu swojego.
      Wychodząc z chatki rzekł do kogutka,
zamknij się dokładnie,będę niedaleko,
      Więc posłuchaj swego przyjaciela,
by nie doszło do złego,sklep jest tuż za rzeką.

      Poszedł kotek do sklepu,lecz coś go bardzo niepokoiło,
łatwowiernośc kogutka,
      A tym czasem czyhający lis na skraju lasu,
ach te smaczne kogutka udka.
      Podszedł do chatki i zmienionym głosem powiedział
-otwórz kogutku, bo idę z daleka,
      Pić mi grzecznie byś dał 
lub jeśli masz,odrobinkę chleba i troszkę mleka.

      Kogutek jak kogutek,żal mu było wędrowca,
głodnego i spragnionego,
      Że wpuścił lisa do chatki,a ten cap kogutka
 i niesie do lasu wielkiego.
      Kogutek piał ze strachu,piał z całej swej siły,
kotku ratuj mnie biednego,
      Kotek usłyszał wołanie,pędził co tchu,
skoczył prosto na lisa,
      odebrał kogutka swojego.
     
      Tak oto żyli razem kot z kogutkiem,
ale tylko do pewnego czasu,
      Lis nadal czyhał na skraju,
by znowu kogutka wyrwać z chatki i porwać do lasu.
      Kotek pewnego dnia otrzymał list od swego przyjaciela
 i dobrego znajomego,
      Że ten jest bardzo chory,by go odwiedził,
kotek postanowił odwiedzić chorego.

      Przed daleką podróżą,codziennie tłumaczył kogutkowi 
ciągle te same słowa,
      By nie otwierał chatki nikomu i bardzo uważał na lisa,
nudziła kogutka  ta cała rozmowa.
      Będę u przyjaciela daleko-mówił kotek do kogutka,
nie będziesz miał  żadnej pomocy,
      Musisz więc bardzo się strzec,
by nie wpaść w ręce tego lisa spryciarza, chuligana.

      Kiedy kotek powrócił do swojej chatki,
kogutka już dawno nie było,
      zapłakał więc kotek,
      Dlaczego mnie nie posłuchałeś kogutku,tego
,co Ci stale tłumaczyłem.
      Że lis to stary łowca,sprytny,przebiegły,
a ja Cię nie ochroniłem,
      Odtąd żył kotek samotnie w swej chatce,
żył stale bardzo przygnębiony,
      wskakiwał smutny na płotek

      Żal mu było przyjaciela,z którym żyli razem ładnych parę lat,
      Mój kogucik był taki piękny,
aż porwał go lis przebiegły i pewnie go zjadł.
      Po kilku latach kotek jednak znalazł drugiego przyjaciela,
był bardzo rad,
      Bo to był szybki jak strzała zając szary,
mądry,dzielny,wielki chwat.

     Zając zgodził się zamieszkać z kotkiem w jego chatce,
     Co dwóch to nie jeden,lepiej żyć stale, 
choć w małej gromadce.
     Cieszył się zajączek,kotek też się  cieszył,
odtąd żyli zawsze razem,
     Nie bali się już lisa chytrego,
bo lis się wyniósł,pewnie z głodu i to pełnym gazem.

     Czasami tylko kotek tęsknił za swym przyjacielem
 w kolorowych piórkach,
     Ale nic nie mógł na to poradzić,
pocieszała go znajoma jaskółka.
     Kotek z zającem urządzali zabawy,
fikołki,biegi i różne inne zawody,
     Lecz jednej nie lubili wspólnie,
ani kotek,ani zając:mieli wstręt do wody. 
    
  Wiersz ten w formie bajki napisałem dzisiaj tj. dnia 30 kwietnia 2011 r.

piątek, 29 kwietnia 2011

Tajemnica życia i śmierci

       

        Nie znamy początku ani końca swojego żywota
        To wielka tajemnica,to klucz,nie otworzysz nim wrót
        Piekła,czyśca,nieba,choć przychodzi czasem taka ochota,
        Myśli nie możesz zebrać i liczysz,ile zebrałeś w życiu zalet,ile cnót.
             
        Zadajesz sobie pytanie,czy w życiu swoim wszystko zrobiłeś,


choć to wola Twoja
        By ludzie z twego życia,nigdy nie zaznali od Ciebie krzywdy,żalu,smutku,
        Czy żyłeś w życiu cnotliwie,czy się gdzieś zagubiłeś,


czy to wina Twoja
        I jak Matka,która zawsze chciała,byś żył godnie,bez złego skutku.

        Różnie bywa w życiu,są dobrzy,źli,niegodni swego życia
        Są również tacy,którzy zawierzyli Stwórcy Najwyższemu,
        Żyją godnie i skromnie,świadomi wartości całego swego bycia,
        I nie martwią się tym,ile Bóg da im jeszcze czasu,


by dojść do już do celu.

       On jest Panem Wszechświata i on gasi płomień naszego życia,
       Dziwi mnie tylko,że przywołuje częsciej tego dobrego,szlachetnego.
       A pozostawia nam tych złych,najgorszych,przegranych swego bycia,
       Nie zrozumiem tego nigdy,ale to Jego decyzja,


jako tego Najwyższego.

       Dzisiaj na samą myśl o śmierci,zalewasz się cały potem,
       Nic Ci wtedy nie pomoże,nigdy tego nie będziesz w stanie zrozumieć.
       Zgaśnie wtedy i Twój płomyczek światła,


a wieko trumny zamknie się z łoskotem.
       Póki żyjesz,żyj godnie,szanuj bliskich i wszystkich ludzi,


to musisz juz umieć.

       Niech Ci zawsze towarzyszy maksyma,nie czyń tego,


by przez Ciebie ktoś płakał
       Ucz sie przez całe życie,żyj dobrem,szacunkiem,

modlitwą na ustach,   pomagaj bliźniemu.
       I nie wstydź się łez,dobrych uczynków,pomocy innym,nie matrw się,

       że ktoś ze śmiechu będzie skakał,
       Idź przez życie godnie,z modlitwą na ustach,


takim Stwórca wybaczy każdemu.

       Nie bój się śmierci,traktuj to jak wielkie wyróżnienie,


 wydasz ostatnie tchnienie,
       Choć Bóg nasz tron swój ma bardzo wysoko,

jednak wszystko widzi, przyśle swoje wici
       Bo jeśli żyłeś godnie,to zginie tylko Twoje nieruchome ciało

 i Twoje istnienie,
       A szlachetną duszę Twoją Bóg doceni,

weźmie Cię do swoich ogrodów, 

       tam Cię zachwyci.


    Ten smutny i nostalgiczny wiersz napisałem dzisiaj tj. dnia 29 kwietnia 2011 r.


foto ze strony
http://smierc.org/regul1.html

klik

wtorek, 19 kwietnia 2011

Ferie zimowe Kacperka

                    
                           




            W samym środku lasu,a właściwie w puszczy,stała piękna leśniczówka,
            W leśniczówce mieszkali pan leśniczy,jego żona leśniczyna,

            dwa charty olbrzymie.
            By nie chodzić codziennie do sklepu,była w leśniczówce

            jeszcze młoda krówka,
            Pan leśniczy czy latem,czy zimą,chodził po lesie z dubeltówką 

            w rękach,o poważnej minie.

            Szukał leśniczy sideł,wnyków i innych zasadzek,zastawionych 

            przez złych kłusowników,
            Kłusownicy bardzo się go bali,więc nigdy nie znalazł dużo,

            był zadowolony.
            Ale w zimie pracę miał  ciężką,bo trzeba było chodzić 

            do różnych  paśników,karmików,
            I dokarmiać dziki,jelenie,sarny i inną zwierzynę,dlatego codziennie

            był bardzo zmęczony.

            Mieli leśniczy i leśniczyna wnuczka,mieszkał daleko w mieście,

            nazywał się Kacperek,
            A że bardzo dobrze się uczył,choć miał tylko osiem lat,

            cieszyli się rodzice.
            Często na wakacje i na ferie zimowe,wyjeżdżał do leśniczówki,

            zabierając rowerek,
            I plecak bardzo ciężki,bo zabierał więcej niż potrzeba było,

            pakował je skrycie.

            Którejś zimy tata Kacperka,jak było to co roku w jego stałym planie,
            Zawoził syna do swych rodziców,pana leśniczego i babci leśniczyny.
            Kacper bardzo się cieszył,że jedzie do dziadków,będzie oglądał  

            jelenie i łanie,
            Gorrzej było u dziadka z wczesnym wstawaniem,kiedy już wstał,

             robił srogie miny.

            Bo co innego,kiedy wstawał do szkoły,a co innego,

            gdy były ferie zimowe,
            Babcia leśniczyna sama w piecu piekła pyszny chleb,

            tak wtedy pachniało.
            Dziadek miał swoją pasiekę,więc zawsze był też miód 

            a świeży chleb z miodem,
            Kacper czując zapach chleba szybko się ubierał i zbiegał do kuchni,

            gdzie już mleko stało.

            Gdy wnuk przyjeżdżał na ferie zimowe,dziadek prowadził go

             w ciekawe rejony lasu,
            Brnęli więc po kolana w śniegu,podpatrując jelenie,dziki,

            sarny i olbrzymie łosie.
            Pokazywał wnukowi paśniki dla zwierząt,ambony dla myśliwych,

            bez żadnego hałasu,
            A gdy jeszcze leży gruba warstwa śniegu,zwierzęta sobie nie radzą,

            los ich wtedy marny.

            Kiedy tak brnęli po śniegu po lesie,nagle dziadek przystanął,

             nasłuchując stale,
            Potem i Kacperek uslyszał bolesne ryki,żałosne jęki jakiegoś zwierzaka.
            Gdy dobiegli do celu,ujrzeli widok straszny,dużą sarnę,nogę miała 

            we wnykach,boleść była taka,
            Kacperkowi i dziadkowi było bardzo smutno,bo drut zawieszony

            był od krzaka do krzaka.

            Obok zaplątanej sarny stał mały,piękny,cały w kropki,malutki jelonek,

            łap wnusiu go-krzyknął dziadek,
            A sam obcążkami,które zawsze miał przy sobie,uwolnił dużą sarnę,

            trzyma ją mocno,choć była słabiutka.
            A że sarny noga była zakrwawiona i nie mogła ustać sama,

            zobacz Kacperku, jaki mamy spadek,
            Ty wnusiu musisz nieść jelonka,sam wziął ranną sarnę na plecy,
            wracamy do domu,nie bój się milutka.

            Kacperek niósł z trudem małego jelonka,dziadek sarnę wziął na plecy,
            Z wielkim trudem,kilkakrotnie musieli odpoczywać,dotarli wreszcie

            do leśniczówki.
            Babcia przygotowała szybko wszystkie opatrunki,dziadek umiał

             zwierzęta leczyć,
            Na szczęście nie ma złamania-powiedział leśniczy,czasem 

            groźniejsze są tu,sarna na razie będzie u krówki.

            Kacper się ucieszył,że sarna zostanie przez jakiś czas 

            u dziadka-leśniczego,
            A jelonkiem postanowił sam się opiekować,przy pomocy babci,

            bo ona lepiej się znała.
            Na karmieniu jelonka,bo mama sarna nie karmiła już ,

            nie braknie mu tu niczego,
            Obowiązki zostały równo podzielone,Kacper zmęczony zasnął,

             babcia się krzątała.

           Kacperek nazwał dużą sarnę Miłką,a jelonkowi nie dał żadnego imienia,
           Jak wrócę do szkoły,rozpiszę w klasie konkurs

           wybierzemy najładniejsze imię.
           Napiszę dziadkowi list,że jelonek dostał najpiękniejsze imię,

           jakie przystoi dla pieknego jelenia,
           A i babcia się uraduje  bardzo,że ukochany wnuczek 

           nie zmienia się z wiekiem, on już nam nie zginie.

           Na wakacje Kacperek jest pewny,że znowu pojedzie do babci i dziadka,
           Bo tam wszystko  w lesie wygląda tak ślicznie,są jagody,poziomki,

            maliny i jeżyny.
           Znowu to dla chłopca latem  będzie wielka frajda,dziwi się nawet

           Kacprowi sąsiadka,
           Ale on się śmieje,bo wie,tam czekają przygody,

           to dla chłopca wielka gratka.

Wiersz ten napisałem dnia 17 kwietnia 2011 r.



Tę przepiękną fotografię wykonał laureat Nagrody im. Puchalskiego  pan Marcin Nawrocki, 
strona pana Marcina: http://www.fotolens.pl/