Potem cztery lata w Blachowni,później stale w Dźbowie.
Mając prawie dwadzieścia lat,wzięto mnie do wojska,
Dwa lata w służbie czynnej-nazwa raczej swojska.
Potem lat dwadzieścia oddałem Ojczyźnie,
Lat jedenaście na Pomorzu,resztę w ojcowiźnie.
Służyłem w Częstochowie lat prawie dwanaście,
Ze względu na stan zdrowia-niech to piorun trzaśnie.
Musiałem odejść z wojska prosto do cywila,
Była to dla mnie bardzo przykra chwila.
Cóż można poradzić,pogodzić się trzeba,
Że za kilka lat na rencie,trafię już do nieba.
Może Bóg pozwoli na piekło,czyściec lub niebo,
Rozliczając mnie z życia,wyda wyrok i powie dlaczego.
Naturalnie nie zawsze byłem takim,by trafić do nieba,
Robiłem wszystko,czego uczyła mnie mama,tak było trzeba.
Jestem jedynakiem,więc było mi trudno,
Brata,siostry nie miałem,więc mi było nudno.
Mą kochaną żonę poznałem już w Dźbowie,
Była piękną dziewczyną,każdy dziś to powie.
Z woli mamy,także z moich pragnień,
Uczyłem się grać na fortepianie,grałem coraz składniej.
Muszę tu wspomnieć swoich profesorów,
Byli wielkimi pianistami,tutaj nie ma sporów.
Układały mi ręce,palce do bólu,ciągle wciąż ćwiczyły,
Byli najlepszymi ludźmi,tak wiele mnie nauczyli.
Prof.Spotowska,chora,a po jej śmierci już druga,
Prof.Sakowicz,nauka była trudna,żmudna i długa,
Świadectwa z muzyki jak relikwie trzymam,
Wszystkie profesorki serdecznie wspominam.
Przez dwa lata solfeżu i chóru uczył prof.Orłowski,
Zawsze dla nas cierpliwy,zawsze pełen troski.
W siedemdziesiątym ósmym roku dostałem mieszkanie,
Było to dla mnie i żony poważne wyzwanie.
Z dwójką małych dzieci:Oleńką i Tomkiem,
przeżyliśmy wiele szczęścia i radość tak wielką.
Dzieci szybko porosły,każde w swoją stronę,
Nam zostało tylko patrzeć,ja na żonę.
Ona na mnie,ja na nią,odwiedzają nas wnuczki i tak do tej pory,
Staramy się żyć jak najlepiej,z odrobiną pokory.
Przyznać muszę także,niech się każdy dowie,
Życie nie raz w kość dało,nawet w Częstochowie.
Przyznać mi musicie,że żyć jest tu trudno,
Duże bezrobocie,wszędzie szaro,nudno.
Zapewne tutaj skończę swoje marne życie,
Nie mam już wyjścia,marzę sobie skrycie.
Ja jestem na rencie,żona jest na rencie,
Mimo ciężkiej choroby,jak widać,znalazłem sobie zajęcie.
Chciałbym zrobić coś jeszcze dobrego dla kraju,
Zanim trafię do piekła,czyśćca,może aż do raju.
Teraz ciągle ciągnie mnie do wspominania,
I by coś komuś przekazać,także do pisania.
Tyle mam jeszcze Wam do przekazania,
W prostych słowach wierszy,żona mnie pogania.
Napisz coś jeszcze,chociaż wierszem prostym,
Nie piszesz dla sławy,lecz piszesz dorosłym.
Może jakiś wiersz Twój do gustu przypadnie,
Jak przeczytasz to komuś,kto tu czasem wpadnie.
Przecież nie piszesz dla mnie,także nie dla siebie,
Kiedyś wnuczka przeczyta,wspomni sobie Ciebie.
Wiersz ten napisałem dnia 06 marca 2004 r.
Mając prawie dwadzieścia lat,wzięto mnie do wojska,
Dwa lata w służbie czynnej-nazwa raczej swojska.
Potem lat dwadzieścia oddałem Ojczyźnie,
Lat jedenaście na Pomorzu,resztę w ojcowiźnie.
Służyłem w Częstochowie lat prawie dwanaście,
Ze względu na stan zdrowia-niech to piorun trzaśnie.
Musiałem odejść z wojska prosto do cywila,
Była to dla mnie bardzo przykra chwila.
Cóż można poradzić,pogodzić się trzeba,
Że za kilka lat na rencie,trafię już do nieba.
Może Bóg pozwoli na piekło,czyściec lub niebo,
Rozliczając mnie z życia,wyda wyrok i powie dlaczego.
Naturalnie nie zawsze byłem takim,by trafić do nieba,
Robiłem wszystko,czego uczyła mnie mama,tak było trzeba.
Jestem jedynakiem,więc było mi trudno,
Brata,siostry nie miałem,więc mi było nudno.
Mą kochaną żonę poznałem już w Dźbowie,
Była piękną dziewczyną,każdy dziś to powie.
Z woli mamy,także z moich pragnień,
Uczyłem się grać na fortepianie,grałem coraz składniej.
Muszę tu wspomnieć swoich profesorów,
Byli wielkimi pianistami,tutaj nie ma sporów.
Układały mi ręce,palce do bólu,ciągle wciąż ćwiczyły,
Byli najlepszymi ludźmi,tak wiele mnie nauczyli.
Prof.Spotowska,chora,a po jej śmierci już druga,
Prof.Sakowicz,nauka była trudna,żmudna i długa,
Świadectwa z muzyki jak relikwie trzymam,
Wszystkie profesorki serdecznie wspominam.
Przez dwa lata solfeżu i chóru uczył prof.Orłowski,
Zawsze dla nas cierpliwy,zawsze pełen troski.
W siedemdziesiątym ósmym roku dostałem mieszkanie,
Było to dla mnie i żony poważne wyzwanie.
Z dwójką małych dzieci:Oleńką i Tomkiem,
przeżyliśmy wiele szczęścia i radość tak wielką.
Dzieci szybko porosły,każde w swoją stronę,
Nam zostało tylko patrzeć,ja na żonę.
Ona na mnie,ja na nią,odwiedzają nas wnuczki i tak do tej pory,
Staramy się żyć jak najlepiej,z odrobiną pokory.
Przyznać muszę także,niech się każdy dowie,
Życie nie raz w kość dało,nawet w Częstochowie.
Przyznać mi musicie,że żyć jest tu trudno,
Duże bezrobocie,wszędzie szaro,nudno.
Zapewne tutaj skończę swoje marne życie,
Nie mam już wyjścia,marzę sobie skrycie.
Ja jestem na rencie,żona jest na rencie,
Mimo ciężkiej choroby,jak widać,znalazłem sobie zajęcie.
Chciałbym zrobić coś jeszcze dobrego dla kraju,
Zanim trafię do piekła,czyśćca,może aż do raju.
Teraz ciągle ciągnie mnie do wspominania,
I by coś komuś przekazać,także do pisania.
Tyle mam jeszcze Wam do przekazania,
W prostych słowach wierszy,żona mnie pogania.
Napisz coś jeszcze,chociaż wierszem prostym,
Nie piszesz dla sławy,lecz piszesz dorosłym.
Może jakiś wiersz Twój do gustu przypadnie,
Jak przeczytasz to komuś,kto tu czasem wpadnie.
Przecież nie piszesz dla mnie,także nie dla siebie,
Kiedyś wnuczka przeczyta,wspomni sobie Ciebie.
Wiersz ten napisałem dnia 06 marca 2004 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz